środa, 23 grudnia 2015

Step three. And we find new live.

No, ale mnie boli. Poboli i przestanie. Tak myślisz? Gdybym tak nie myślała to bym ci tego nie mówiła, chyba logiczne. A po za tym to przecież musisz trochę poćwiczyć. Ćwiczę codziennie. No tak to jest fakt, ale przynajmniej widzisz świat z innego perspektywy. Ha! Ależ mi pocieszenie. A nie? Zawsze jakaś odmiana. Tak, normalnie same pozytywy. A jakże, i jeszcze ci powiem, że będziesz po tym lepiej myśleć, bo krew spłynie ci do mózgu. A jak krew cała już mi spłynie do tego mózgu i będę geniuszem myślenia, a nogi nie będą sprawne? A przecież nogi to u mnie podstawa. Niby tak, ale... Dobra, przestań przesadzać. Jeszcze minutkę tylko wytrzymaj i będę z ciebie dumna. Minutkę to my już tutaj dyskutujemy. No i nie powiesz mi, że nie jest miło. Nie, wcale. Dobra, powietrza mi brakuje, spadam. Mięczak.
Odczepiam nogi od ściany i siadam na podłodze. Ręce bolą mnie niemiłosiernie, ale co się dziwić. Stałam na nich już ponad godzinę. I mogłabyś dłużej, ale leniwe dupsko z ciebie. Taak? Ciekawe ile ty byś tak wytrzymała. Hyh, ja mentalnie cały czas stoję na rękach. Przecież ja mentalnie też. Taa, jasne. Takimi wykrętami mi oczu nie zamydlisz. Mięczak się z ciebie zrobił i tyle. Wal się.
Zapinam swoją bluzę do połowy i wychodzę z pokoju. Znowu cisza. To dziwne, ostatnio często jest cicho, a to w przypadku mojej nosicielki rzadkość. Wchodzę do kuchni. Znowu siedzi tam jej kochaś, tylko, że ten sam co wtedy. Więc albo on jest aż tak dobry, że nosicielka nie chce z niego zrezygnować. Albo twoja nosicielka jest tak dobra, że on nawet się stąd nie rusza. Tsa, jedna wersja gorsza od drugiej.
Podchodzę do lodówki. Jest jak zwykle pusta, ale czego można się spodziewać? Wyciągam mleko. Odkręcam je. Cały czas czuje na sobie jego wzrok. Podnoszę butelkę i piję cały czas będąc do niego odwrócona tyłem.
- Masz na imię Casya, tak? - słyszę jego szarmancki głos. Głos może być szarmancki? Hmm, czyżby nowe pojęcie? Oj, wiesz o co chodzi. Y-y, nie wiem. Yh, nie ważne. Ważne jest to, że on w ogóle ma czelność się do mnie odezwać. Może serio mu w oko wpadłaś? Nic mnie to nie obchodzi, widzę jaki jest nienormalny. I te jego oczy... Takie psychiczne. - Nie zamierzasz się do mnie odzywać? - może i go nie widzę, ale wiem, że się uśmiecha. I z czego tak rży? Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Po prostu stąd wyjdę i... - Jesteś bardzo podobna do twojej matki - o nie, tego już za wiele, nie będzie mnie tutaj obrażał! Gwałtownie się odwracam patrząc na niego morderczym wzrokiem
- Tak, mam na imię Casya. Tak, nie zamierzam się do ciebie odzywać. I nie, nie jestem do nikogo podobna, a już w szczególności do mojej matki, bo żeby być podobnym do matki to trzeba ją najpierw posiadać, a ja takiego szczęścia nie mam. Ponad to: Nie życzę sobie, żebyś się w ogóle do mnie odzywał ani się na mnie gapił. Bzykasz moją nosicielkę? Okey, ale ode mnie się odsuń o co najmniej dziesięć lat świetlnych. Nie chcę także, żebyś siedział w mojej kuchni, siedź sobie z nią u niej w pokoju i będzie dobrze - uśmiecham się słodko i idę do drzwi, jednak zanim wychodzę mówię jeszcze - A! I nie próbuj analizować osób z tego domu, bo źle ci to wyjdzie. Wróć do swojej rodziny i ciesz się życiem, a jeżeli jej nie masz do sobie ją załóż i żyj długo i szczęśliwie. Żegnam.
Z uśmieszkiem satysfakcji odchodzę po drodze zabierając swoje rolki.
Dziś idę do nowego bastionu. Już i tak nie mogłam wytrzymać tego smutnego wyrazu twarzy Hennry'ego. Jakoś specjalnie się tym nie przejęłaś. A co niby miałam zrobić? Zaszlachtać się? Nie dziękuję. Mogłaś pokazać mu, że ci na nim zależało. Ale po co kłamać? Po gówno. Nie wpadnij pod nic, bo ku*wa tak pędzisz, że wyjebiesz się na pierwszym zakręcie. Spokojnie, spokojnie, co ty się tak ciskasz. Przecież ja nic nie mówię. Nie, wcale.
Dojeżdżam do bastionu. Jest duży, większy od mojego poprzedniego. A czego się spodziewałaś? Jest na wyższym poziomie, więc musi być większy. Wchodzę do środka. Czyli, że w twoim mniemaniu wielkość bastionu jest zależna od jego poziomu? A nie jest tak? Skoro jest lepszy to więcej kasy od burmistrza wyciąga. Henrry był jego przyjacielem i też jakoś sobie radził. Więc chyba nie był aż tak dobrym przyjacielem skoro tutaj dawał więcej pieniędzy. Skąd niby to wiesz? Dziewczyno... Może świadczy o tym zapach? Że co? Tam śmierdziało jak nie wiem, a tu jest ładnie i czysto i nie śmierdzi i jest fajnie. Nie widzisz różnicy? Widzę, ale ja tam lubiłam tamten zapach. Bo jesteś dziwna.
Mijam różnych ludzi. Każdy zajęty jest sobą, ale jednak rzucają na mnie ukradkowe spojrzenia. Ja nie zwracam na nikogo uwagi, mój cel to gabinet Teddy'ego Smitha, właściciela bastionu. Musi mi powiedzieć gdzie będę miała szafkę i jak jest to rozbudowane, pewnie przydzieli mi kogoś do "opieki" i tego nie lubię najbardziej. Yyy, poznasz kogoś nowego, to będzie dobre. Uhym, świetne, jeszcze jak będzie to jakieś rozkapryszone dziewuszysko, które myśli, że jest najlepsze to będzie szczęście do kompletu. Bo ty widzisz tylko czarne scenariusze. Ależ ja? Skądże! Przecież ja tylko mówię jak może być z perspektywy mojego krótkiego życia, w którym to w wieku dwunastu lat dowiedziałam się, że mam ciebie, moją podświadomość, która przynosi mi pecha! Oj, spokojnie, spokojnie. Przecież nie musisz krzyczeć. Nie muszę, ale lubię. Wchodzę do gabinetu.
- Panna Wildcase? - pyta mnie niski, przysadzisty koleś. Jest szary. Że to niby on jest tu szefem? To chyba jego najlepsze czasy już dawno minęły. Och, przecież to tylko właściciel. Nie musi być trenerem. Tak, ale po co się za to brał skoro on w sporcie nie ma czego szukać? Skąd wiesz? Może jest chory? Tak, na pewno. Patrząc na dwa puste talerze po tortilli na jego biurku, pudełko po chińszczyźnie w kącie i okruchy po ciastkach na sofie pewnie ma zaawansowaną anoreksję. Dobra wygrałaś.
- Pan Smith? - pytam takim samym tonem co on mnie. Jego kąciki ust podnoszą się do góry. Polubił mnie, koleś się przeliczy. Taa, no pewnie. Zamykam drzwi i siadam na fotelu przed jego biurkiem. Obserwuje mnie, ale nic nie mówi. To normalne. W końcu po kilku sekundach ciszy wyciąga z bocznej szufladki swojego biurka wyciąga papiery i lustruje je pobieżnie co chwila na mnie zerkając. Ma na lewej ręce obrączkę. Wdowiec. Odkłada papiery, a palce składa na swoim brzuchu patrząc na mnie poważnie.
- Dlaczego chciałaś się tu przenieść? - proste pytanie.
- Bo na tamten bastion jestem za dobra - prosta odpowiedź. Jego oczy się świecą. Wstaje z fotela i przechadza się po gabinecie. Co chwila poprawia jakąś rzecz na szafkach, wszystko musi być perfekcyjne. Spoglądam na niego. Macha ręką i odwraca się w stronę dużego obrazu przedstawiającego zachód słońca. Obraz jest dziwny. Zdejmuje go i już wtedy widzę wielki sejf. Wystukuje jakieś liczby. Zabrzmiało jak... Cztery pory roku. Jesień. Wyjmuje z niego kluczyki, zapisuje coś na kartkach i podchodzi do mnie.
- To kluczyki do twojej szafki - podaje mi wisiorek, na nim są zawieszone trzy klucze. Że niby od jednego pomieszczenia? - Czwarte piętro, dwanaście osób plus ty, jesteś razem z nimi trzymasz się konkretnego planu, wszystko wyjaśnią ci twoi nowi towarzysze - siada przede mną i kładzie na biurku kartki i długopis, przesuwa je w moją stronę - Podpisz, dwa lata, jeżeli będziesz lepsza nastąpi przesiadka, jeżeli nie to albo tu zostajesz albo wysiadka, licz na to, że trudno jest tu być - uśmiecha się kąśliwie, podpisuję wszystkie papiery i hardo patrzę mu w oczy.
- Więc dlaczego tu jestem? - pytam z obojętnym wyrazem twarzy. Jesteś tu bo może sama chciałaś się tu przenieść, idiotko? Chcę usłyszeć co odpowie. Po co ci to? Bo chcę to usłyszeć po prostu, nie wyjdę stąd póki mi nie odpowie. Okay, okay. Spokojnie. Uśmiecha się i opiera wygodnie o swój fotel.
- Bo na tamten bastion jesteś za dobra - z uśmiechem powtarza moje słowa. Na to czekałam. Podnoszę się z fotela, on robi to samo. Zabieram swoje rolki do tej pory leżące przy moich nogach. Odwracam się i idę do wyjścia, zatrzymuje mnie jego głos. - W Courtyard nie poradzą sobie. Bastion padnie, bo Henrry nie ma już dobrego zawodnika na poważne walki, za dużo kasy wszyscy stawiali na ciebie. Byłaś jego ostatnią nadzieją, Casya'o - mówi ze smutkiem, ale także z poczuciem wygranej.
- Nadzieja jest matką głupich - odpowiadam nadal będąc do niego tyłem, już nic nie mówi, ja wychodzę.
"Byłaś jego ostatnią nadzieją, Casya'o!", błagam! To trąci brazylijską tragedią bądź dramatyzmem szekspirowskim. Taa, no. Przecież widać było, że się cieszył. Henrry jest za dobry, przecież gdyby chciał mógłby wyszkolić jedną osobę na takiego przeciwnika, że pokonałby cały ten bastion i wszystkie inne w okolicy stu mil. Halo! Ding, ding, ding! Henrry właśnie to zrobił, idiotko! Ale ta osoba, którą wyszkolił zamiast pomóc przeszła do przeciwnika! Przestań, przecież wiesz, że tam nie miałam żadnej przyszłości. Tak, bo tu masz dużo większą szansę na rozwój. A dokładniej mówiąc na rozwój twoich obrażeń wewnętrznych, których doznasz walcząc tutaj z kim popadnie! Przestań dramatyzować, umiem liczyć siły na zamiary. Dam sobie radę i będę wygrywać wszystko, tak? Tak... Nie słyszę: tak? Tak! Tylko idź już wreszcie na to czwarte piętro, chyba chcesz poznać swoich nowych "towarzyszy". Yhym, już nie mogę się doczekać.
Idę w stronę schodów. W ręce trzymam rolki, a do kieszeni kładę klucze. Ciekawe o co chodzi z tym wszystkim. Tutaj panują inne zasady, ale ja nie mam zamiaru się wszystkiemu poddawać jak pokorny baranek. I tu akurat masz rację.
Wchodzę na czwarte piętro, ćwiczy tam około dziesięć osób. Mniej więcej pięć dziewczyn, ku mojemu zdziwieniu każda wygląda na jasną. Kiedy kładę swoje rolki pod ścianą wszystkie pary oczu kierują się na mnie. Ja też na nich patrzę. Po kilku sekundach podchodzi do mnie dziewczyna o ciemnej cerze, jest ładna, włosy ma czarne, związane ciasno w kitkę. Inni siadają gdzie się da i cały czas się gapią.
- Jestem Shusk - wyciąga do mnie rękę, robię to samo - Przyjaciele mówią mi Szu. My jako jedna grupa, do której teraz należysz, mamy cię zapoznać z zasadami panującymi tutaj.
- To są w ogóle jakieś zasady? - pytam z przekorą, uśmiecha się. Nie chodziło mi o to, teraz mnie polubi. Czasem dobrze jest mieć kogoś po swojej stronie. Niech tak będzie. Ale wiesz co za dużo to nie zdrowo. Ona jest jasna.
- Tak jak wszędzie - śmieje się jakiś chłopak, nie lubię go. Jest jasny, ale coś go przyćmiewa. Jest dziwny.
- Okej, zaczniemy od tego, że przedstawię ci wszystkich - prowadzi mnie bliżej mojej "grupy". Jakieś to słodkie, nie uważasz? Taak, chyba zaraz się tu zbełtam. Przestań, to twój wybór, jakbyś nie chciała to byś się nie przenosiła i nie musiała nikogo poznawać. To miałam tam siedzieć chociaż i tak nie chciałam tylko dlatego, żeby nie poznawać innych ludzi? Nie ma bata, dam radę. No, grzeczna dziewczynka.
Pierwszy wstaje ten chłopak, który się wcześniej odezwał. Nadal się uśmiecha jakby to było zapisane w jego genach. Robi to z lekkością i robi to ładnie. Jest mi głupio. Uśmiechnij się, ale tylko lekko, żeby sobie niczego nie pomyślał. Okej. Teraz to żeś odwaliła, mogłabyś się bardziej wysilić. No, ale co? Uśmiechnęłaś się, ale reszta twojego ciała nadal jest nastawiona negatywnie, wbrew pozorom to widać.
- Jestem Diego - wystawia rękę w moją stronę. No podaj mu tą rękę. Ślicznie. To teraz zrób coś, żeby mnie puścił. Puść ją! Widzisz? Albo on jest idiotą i mnie ignoruje albo idiotką jesteś ty, bo myślisz, że ja jako twoja podświadomość cokolwiek mogę! Uh, zamknij się. Logicznie przedstawiłam ci zaistniałą sytuację. Tak, dzięki. Sama bym sobie nie poradziła. Do usług. - A ty jesteś...? - uśmiechnął się jeszcze szerzej. Doprawdy nie wiem czemu wszyscy dziś są w wyśmienitym humorze. Bo ty nie? Ale ja się nie szczerzę jak głupia.
- Casya - zabiera rękę. Lepiej ci? O wiele. Nie było tak źle. Nie, wcale. Tak, ja też tak uważam. Proszę wyłącz się chociaż na jeden dzień. Okej, pogadamy o tym w czasie świąt, dobra?
- Może już jej tak nie molestuj wzrokiem, co? - śmieje się jakaś dziewczyna. Zaraz po tym jakieś blond kłaki lądują na całej mojej twarzy. Ładnie pachną. -Ja jestem Renesme, mów mi Esma, nie lubię zdrobnienia Reni - odsuwa się ode mnie a ja widzę jej idealną laleczkowatą twarz wygiętą w szerokim uśmiechu. Że niby ona bije? Nie oceniaj po pozorach. Ale... No widzisz? Tak, ale przypomnę Ci, że ty także nie wyglądasz na profesjonalnego boksera, kruszynko. Ale bez przesady, ja nie mam lalki barbie na twarzy. Za brzydka jesteś po prostu. Tak wolę. Nie tak wolisz, tylko taka się urodziłaś. Nie jestem brzydka. Pomińmy to.
Roześmiany Dzieciak i Pozorna Laka Barbie odchodzą, a zaraz za nimi kolejni. Rose - jest jasna, niska, przypomina mi rybę i cały czas poprawia swoją kitkę, jej włosy są czarne, chyba jest zazdrosna o Zaca. Zac - inaczej Zacert, jest tajemniczy, ale jasny, ma dziwne imię, co chwila pstryka palcami i rzuca sucharami, co chwila spogląda na Sally. Sally - jest jasna, dość wysoka, chyba lubi wyuzdane ubrania, ma przeszywający wzrok, ma kilka piegów, duże cycki. Miriam - ona jest trochę jasna trochę ciemna i nie da się tego określić, nie lubi swojego imienia i cały czas to podkreśla, jest chyba z nich wszystkich najostrożniejsza. podczas rozmowy ze mną nie spojrzała mi w oczy. Cedrik - jasny, ale ma chyba chorobę psychiczną, mówię tu o tym, że uśmiecha się do czegoś obok, niczego tam nie ma. Eiden - narkoman, jest szary, chyba walczy z nałogiem, ale ma biały proszek na bucie, jest bardzo wysoki, pomimo narkotyków wygląda dobrze. Loery - jest ciemny, ma przeszywający wzrok, ale zupełnie inny niż Sally, jego wzrok zabija, jest wysoki, czarne włosy, słuchawki w kieszeni, rozłożyste barki, jako jedyny jest bez koszulki.
Wszyscy oni wydają mi się dziwny. Dla ciebie każdy kto normalny jest dziwny. Błagam Cię, Rose powiedziała, że od teraz wszyscy jesteśmy rodziną. Taa, to było dość... Tego w ogóle nie powinno być! ...specyficzne.
- Cześć - słyszę zimny, zaintrygowany głos. Odwracam się w stronę schodów i widzę dwie osoby. Chłopaka i dziewczynę. Głos należał do dziewczyny. Wygląda na ciemną, jej głos też. Ma czarne włosy do ramion, wycieniowane i w totalnym nieładzie. Ma ciemną cerę, bardzo opalona. Kolczyki, małe, ale bardzo widoczne. Mocny makijaż, krótkie, czarne paznokcie, jest szczupła, ale ma kilka krągłości. Zazdrość? Mówiłam o głowie. Taa, yhy. Idzie dumnym krokiem jakby po swoje. - Kogóż my tu mamy - uśmiecha się zadziornie, sarkastycznie i dość diabelsko. Udaje. - Czyżby zapowiedziana przez ojca nowa siostra? - dziwię się jej słowom. Aż tak przyjmują słowo "rodzina"? To przesada. Staję dokładnie na przeciwko niej i patrzę hardo w oczy. Jesteśmy prawie tego samego wzrostu.
- To Casya - odzywa się swoim wkurzającym do granic możliwości głosem Chory Psychicznie.
- Casya - wypowiada moje imię jakby je wypluwała, cały czas patrzymy sobie w oczy. Robię to od niechcenia, wiem, że to ją wkurza.
- To jest Nazaria - podchodzi do nas Nudziara, ostrożna cnotka.
- A ja jestem Nansy - uśmiecha się do mnie chłopak, którego wcześniej nie widziałam, przerywając naszą wojnę wzroków. Jest... nie wiem. Nie mogę go określić. Tak jakby miał dwie zawsze widoczne strony. Ma ciemne włosy, ładny, ale udawany uśmiech. Dobrze zbudowany. Wszystkich toleruje, udaje, że ich lubi, ale to nie prawda. Jest dziwny.
- Więc teraz zostaniemy przyjmiemy cię do naszej rodziny i będziemy żyć długo i szczęśliwie - rzuca z sarkazmem niejaka Nazaria, Ciemnostronna.
- Tak, też mnie to cieszy - uśmiecham się tak, żeby wiedziała, że ze mną się nie zadziera. To tak się da?
- Nie pamiętasz mnie, prawda? - pyta z chytrym uśmieszkiem. Skupiam wszystkie moje zmysły na jej osobie, ale nie mogę sobie jej przypomnieć. Nie pokazuję zdezorientowania, lecz uśmiecham się perfidnie. Nie lubię jej.
- Chyba jednak nie byłaś ważniejsza od robaka, którego wczoraj zdeptałam, żebyś utkwiła w mojej pamięci - cedzę mając obrzydliwe słodki uśmiech na twarzy.
- A jednak pamiętasz, że zdeptałaś go wczoraj - uśmiecha się. Widzi we mnie rywalkę, nie tylko chodzi o walki. Coś jest jeszcze. Ale nie ważne. Ona mnie nie obchodzi. - Może kiedyś ci się przypomni.
Odchodzi w stronę szatni i zaczyna się przebierać.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Czytasz = Skomentuj